Ks. Stanisław Stawicki SAC

Powiadają światli ludzie, że istnieją dwie kategorie spraw, o których można mówić rzeczowo: te, które znamy od wewnątrz; i te, których brak odczuwamy w sposób dotkliwy. Podejmując ryzyko mówienia o doświadczeniu miłości Boga u świętego Wincentego Pallottiego, czuję, że wspomniane wyżej kategorie dotyczą mojej osoby. Chciałbym bowiem z jednej strony podzielić się z wami moim wewnętrznym poznaniem Paliottiego, bo przecież – mniej lub bardziej świadomie – żyję w jego orbicie od ponad 30 lat. Z drugiej zaś strony, wyznaję moją ignorancję co do tematu, którego się podjąłem, nigdy bowiem nie dokonałem wokół niego jakichś głębszych poszukiwań. Jednego jednak jestem pewien – nie można mówić o doświadczeniu miłości Boga u Pallottiego, pomijając człowieka. Założyciel nasz nie rozdziela bowiem Boga od człowieka. Według niego, te dwie rzeczywistości są do siebie wprost proporcjonalne. Inaczej mówiąc, u Pallottiego „im bliżej Boga, tym więcej człowieka i im bliżej człowieka, tym więcej Boga”. Proszę zauważyć bowiem, że kiedy Don Vincenzo stawia pytanie o Boga: „Dio mio chi siete voi” (Kim jesteś, Boże mój?), pyta natychmiast: „E chi sono io innanzi a voi?” (A kim ja jestem przed Tobą?). Można powiedzieć, że Bóg i człowiek są dla Pallottiego dwoma „miejscami teologicznymi”, do których nieustannie powraca. Bóg i człowiek, to dwa miejsca nieskończonej cyrkulacji, do których podróż nigdy się nie kończy.

Kim jesteś, Boże mój?

Wizja Boga u Pallottiego jest zdecydowanie trynitarna. Miejsce centralne zajmuje w niej Bóg Ojciec: Ojciec Przedwieczny, Ojciec Miłosierny, Ojciec Niebieski, Ojciec Światłości etc. Pozycja Jezusa Chrystusa jest również centralna, lecz pełni On przede wszystkim rolę Apostoła Ojca Przedwiecznego, prowadzi zawsze do Ojca. Podobnie jest i z Duchem Świętym. Pallotti przypisuje Mu w łonie Przenajświętszej Trójcy rolę „spójnika”; „komunikatora” nieskończonej miłości Ojca i Syna.

Jesteś Trójjedyny

Tajemnica trynitarna jest cudownie przedstawiona przez Pallottiego w jego dziele Bóg Miłość Nieskończona. Jak dociekliwy teolog, Don Vincenzo zauważa tam: „Lecz Ty, Boże mój, jesteś «Trójjedyny» w osobach Ojca, Syna i Ducha Świętego. Jest więc rzeczą oczywistą, a wynika to z wiary, że dusza moja jest Twoim żywym obrazem. Obrazem Ojca, Syna i Ducha Świętego”.

Ta tajemnica trynitarna posłuży Pallottiemu za punkt wyjścia w jego życiu duchowym, a szczególnie w jego życiu modlitewnym. Przykładem jest wprowadzenie do trzydziestostronicowego niedokończonego dzieła pt. Medytacje na każdy dzień, zawierające wskazania Pallottiego dotyczące przygotowania do codziennej medytacji. „Uświadom sobie, pisze on, że jesteś w obecności Boga Żywego i powtarzaj z wiarą te słowa: Ojciec, który mnie stworzył, jest tutaj. Syn, który mnie zbawił, jest tutaj. Duch Święty, który mnie uświęcił, jest tutaj. Znajduję się więc w towarzystwie Trzech Osób Przenajświętszej Trójcy! O, co za [wspaniałe] towarzystwo^.”. I w tym kontekście Pallotti zaprasza modlącego się, aby wyobraził sobie, że jest w obecności Najświętszej Trójcy i nieskończonej liczby dusz stworzonych na Jej obraz i podobieństwo. Tajemnica „komunii trynitarnej” posłuży również Pallottiemu za najdoskonalszy model współpracy w zbawianiu dusz. Otóż, według Pallottiego, to co zachodzi, dokonuje się w sposób ciągły i nieprzerwany „w łonie Najświętszej Trójcy”, zachodzi również w historii zbawienia. Inaczej mówiąc, Pan Bóg czyni nam, ludziom, ogromny zaszczyt, zapraszając nas do współpracy z sobą. Oto dlaczego, w sposób oryginalny i nowatorski, Don Vincenzo powie, że człowiek, który współpracuje w zbawianiu dusz, naśladuje z bliska Jezusa Chrystusa; udoskonala w sobie obraz Trójcy Świętej; staje się bardziej podobny do Boga i bardziej zdolny do uczestnictwa w Jego chwale. Inaczej mówiąc, współpraca według Pallottiego, to przede wszystkim sprawa naśladowania Trójcy Świętej. Jest to rzecz bardzo ważna, bo Pallotti nie gromadzi nas razem ze względu na powinowactwo czy wzajemną sympatię. Nie wzywa nas do wspólnej pracy ze względu na większą skuteczność apostolską. On wzywa nas do współpracy dlatego, że Bóg Trójjedyny jest relacją, rodziną, komunią, współpracą… Widzimy więc, że Założyciel nie tylko wzywa nas do intensywnej i ścisłej współpracy, ale nadaje jej również znaczenie głęboko teologiczne, gdyż dla niego współpraca, to nie tylko „strategia apostolska”, nawet jeśli praca byłaby wówczas bardziej skuteczna. Współpraca, to przede wszystkim sztuka naśladowania Trójcy Świętej, sztuka służenia Kościołowi i swoistego rodzaju sposób bycia Kościołem.

Tyś wszystko moje

Bóg, moje WSZYSTKO, to kolejne imię, którym Don Vincenzo lubi nazywać Boga. W ostatni dzień rekolekcji odbytych w listopadzie 1842 roku, jak zwykle u Misjonarzy na Montecitorio, Pallotti zanotował w swoim dzienniku duchowym: „Tyś sam, o Boże mój, jesteś […] mym wieczystym dobrem. Tyś wszystko moje! (Tyś moim wszystkim)”. To nie po raz pierwszy w tym miejscu Pallotti nazywa Boga „Mio Tutto”. Już w 1826 roku układa on, po łacinie, coś w rodzaju litanii, w której próbuje powiedzieć kim dla niego jest Bóg. Można powiedzieć, że WSZYSTKO MOJE (Moje wszystko) jest więc imieniem Tego, którego Pallotti właściwie nie potrafi nazwać. Pomimo tych trudności, Don Vincenzo jest przeświadczony, iż rzeczą pożyteczną, a nawet konieczną jest dla człowieka nazywać Boga. Tak też ulubionym obrazem Boga, który powraca najczęściej w jego pismach, jest „Bóg, nieskończona Miłość i Miłosierdzie”. Pochylmy się nieco nad tym obrazem.

Bóg, nieskończona miłość i miłosierdzie

Zaznaczmy od razu, że spostrzeżenia Pallottiego dotyczące Boga są często bardzo odważne, a nawet zuchwałe. Tak też, olśniony przez nieskończoną Miłość i Miłosierdzie Boga, Pallotti napisze: „Wybacz mi, Boże, tę zuchwałość, ale dla mnie, Tyś oszalał z Miłości i Miłosierdzia”. A nieco dalej: „Przyjdźcie, adorujmy Miłość nieskończoną, Szaleńca Miłości”. Mówiąc o tej szalonej miłości Boga, Pallotti ucieka się nawet do matematycznych znaków nieskończoności. Jego Dziennik duchowy jest pełen tych znaków zapisanych najczęściej w formie krzyża. Jednak jak już zaznaczyłem, zdecydowanie najbardziej dojrzałym owocem z pism Pallottiego na temat Miłości nieskończonej, są jego rozważania zapisane w dziełku Dio, l’Amore infinito. Jest to manuskrypt w języku włoskim, liczący 166 stron. Tekst zawiera szereg poprawek, dodatków, a nawet i całostronicowych skreśleń, co uświadamia nam, z jednej strony, trudności Pallottiego w znalezieniu właściwych słów, by mówić o Miłości Boga; z drugiej zaś strony, jego pragnienie przekazania tekstu jasnego, bogatego i koherentnego. Można powiedzieć, że rozważania te to pełen wdzięczności krzyk człowieka, który doświadczył w swoim życiu nieskończonej miłości i miłosierdzia Boga, i który chce podzielić się owym doświadczeniem z innymi. Ten krzyk Pallottiego, to niewątpliwie krzyk człowieka modlitwy, człowieka urzeczonego tajemnicą Bożej Miłości i Bożego Miłosierdzia, a jednocześnie człowieka – pielgrzyma, zasmuconego tym, że jego wędrówka, to znaczy przemiana w Miłość, jest tak powolna. Warto w tym miejscu zauważyć, że nawet jeśli dziełko to zatytułowane jest Bóg Miłość nieskończona, Don Vincenzo mówi w nim dużo częściej o „Bogu Miłosierdziu nieskończonym”, gdyż dla niego Bóg to przede wszystkim nieskończona Miłość, która czyni dobrze, czyli Miłosierdzie. Innymi słowy, miłosierdzie jest nadmiarem miłości niepojętej. Jak słusznie zauważył ks. Jan Kupka, w pismach Pallottiego można dostrzec proces jego wewnętrznej przemiany, w której to Bóg, Miłość nieskończona staje się stopniowo Bogiem nieskończonego Miłosierdzia. Oto dlaczego Pallotti nazywa miłosierdzie „szaleństwem”, „nadmiarem” i „wynalazkiem” niepojętej miłości Boga. W jednym ze swoich bardzo intymnych zapisków dokonanych 12 maja 1849 roku, w których to Pallotti podsumowuje pięćdziesiąt pięć lat swojego życia, czytamy między innymi: „Boże mój, Twoja miłość zmusza Cię do kroków szalonych, lecz nadmiar Twej miłości do mnie jest nieporównywalnie większy od wszystkich wziętych razem nadmiarów Twojej miłości wobec innych stworzeń przeszłych, obecnych i przyszłych […]. Jedno jeno pociesza mnie w tym Twoim wciąż starym, a zawsze nowym «szaleństwie» ujawniającym się we wszystkich chwilach mego życia, że za to twoje szaleństwo wielbiona będzie przez całą wieczność nieskończona Twa miłość, tak bezgranicznie dla mnie miłosierna”. Jeśli Pallotti nazywa miłosierdzie Boże „szaleństwem”, „nadmiarem” i „wynalazkiem” nieskończonej miłości Boga, to tylko dlatego, że właśnie takie jest jego osobiste doświadczenie miłości Boga. Sam mówi o tym doświadczeniu w sposób paradoksalny, a nawet przesadny, jak na przykład: „Wincenty, zasługujesz na to, aby żyć w towarzystwie złych duchów w najgłębszych otchłaniach piekła”. Albo: „Z twoją pychą wyprzedzasz wszystkie złe duchy”. Albo: „Jestem przyczyną wszelkiego zła fizycznego, moralnego, przeszłego, teraźniejszego, przyszłego i możliwego”. Interesującym jest fakt, że właśnie w tym kontekście Pallotti nazywa siebie samego „cudem Miłosierdzia” i „cudem cudów”. Czyni to dlatego, gdyż jest po prostu pewien, że to Miłosierdzie Boga wypełnia otchłań jego nicości, przemieniając ją w pełnię życia. Oto co czyni z Pallottim doświadczenie miłości Boga. Sam Założyciel określa to doświadczenie słowem bardzo charakterystycznym i drogim dla każdego mistyka: „Czułem – pisze Don Vincenzo, że Bóg we wszystkich pragnął dokonać cudu miłosierdzia, jakiego nieskończone miłosierdzie Jego dokonało we mnie”. Tak! Każdy może stać się cudem miłosierdzia Bożego. Oto dlaczego po tym intymnym wyznaniu Pallotti zaprasza wszystkich aniołów i świętych do odśpiewania razem z nim Magnificat, hymnu wdzięczności człowieka, któremu Bóg pozwala doświadczyć cudownego przejścia z nędzy do Miłosierdzia.

Doświadczenie Bożego miłosierdzia pociągnęło za sobą dwa bardzo istotne następstwa w życiu Pallottiego: odrodzenie wewnętrzne i nową wyobraźnię apostolską. Odrodzenie wewnętrzne, gdyż nowy etap życia Pallottiego będzie przez niego odczytany wyłącznie jako owoc miłosierdzia, a niejako rezultat jego własnych pomysłów i wysiłków. Nową wyobraźnię apostolską, gdyż nędzarz stanie się apostołem miłosierdzia. Inaczej mówiąc, apostolska działalność Pallottiego stanie się owocem Bożego w nim działania. Jest to przykład klasycznego mistycznego przejścia „z nicości do wszystkiego”, jak bardzo trafnie zauważył ksiądz Francesco Amoroso. Jest to również przejście z miłości do miłosierdzia, tzn. do miłości aktywnej, która czyni z mistyka apostoła.

Jesteś, kim Jesteś

Pallotti jest jednak świadomy, że tajemnica Boga przekracza ludzkie możliwości pojmowania. Bóg nie da się bowiem ani zdefiniować, ani uchwycić. Cokolwiek człowiek by o Nim nie powiedział, Bóg wymyka się wszelkim definicjom. Dlatego właśnie, aby podkreślić tę niezgłębioną i niewypowiedzianą tajemnicę Boga, Don Vincenzo przypisuje Mu ponad 100 różnych imion, tak jakby chciał udowodnić, że żadne z nich do Niego nie pasuje. „[Boże mój], pisze – Jesteś, kim Jesteś […]. Uwielbiam Cię jako mój początek. Pragnę Ciebie jako mój cel ostateczny. Dziękuję Ci jako memu wieczystemu dobrodziejowi. Wzywam Cię jako mego najwyższego obrońcę”, etc…, aby w końcu wyznać: „Nie znam Ciebie na tyle, na ile powinienem Cię znać” – dorzucając natychmiast z finezją: „bo gdybym Cię znał tak, jak powinienem Cię znać, byłbym całkowicie Twoim; żyłbym tylko dla Ciebie; tylko dla Twojej największej chwały i dla większego uświęcenia wszystkich dusz”.

Oto, w wielkim skrócie, doświadczenie miłości Boga przez Pallottiego. Doświadczenie, które inspirowało i kierowało całym jego życiem, i na bazie którego odpowiada on na drugą część swojego pytania: „Boże mój, a kim ja jestem przed Tobą?”.

„A kim ja jestem przed Tobą?”

Aby poznać Boga, człowiek potrzebuje głębokiego poznania siebie. Potrzebuje nade wszystko odkryć, że został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Pallotti nalega bardzo mocno na konieczność poznawania siebie, włącznie z poznawaniem swojej strony grzesznej, tzn. „nieskończonej przewrotności grzechu człowieczego”.

Niezrównana wielkość i niewyrażalna nędza

Pallotti, jak wnikliwy psycholog, wgląda w siebie, wyciągając na światło dzienne swoje słabości, złości, niegodziwości, nieczystości, przewrotności, całą swoją ciemną i zagmatwaną rzeczywistość. Aby wyrazić jak najostrzej swoje słabości, używa on w stosunku do siebie pewnych wyrażeń i określeń, które dzisiaj nas wprost rażą, tak wydają się nam przesadne i niezrozumiałe. Nawiązując np. do Drugiego Listu do Tesaloniczan, Pallotti pyta: „Gdzie jest człowiek grzechu?”. I natychmiast odpowiada: „Ja jestem tym człowiekiem grzechu. Tak, Boże mój, to ja nim jestem. W twoim nieskończonym miłosierdziu, Boże mój, pozwól mi rozpoznać i przyjąć, że to ja jestem owym człowiekiem grzechu”. Don Vincenzo nazywa siebie także „najbardziej straszliwym potworem, który był, jest i będzie i jakiego tylko można sobie wyobrazić”. Nazywa siebie „nieskończenie gorszym od nicości” oraz „przyczyną wszelkiego zła fizycznego, moralnego, przeszłego, teraźniejszego i przyszłego w całym świecie”.

Można zapytać, czy nie mamy tu do czynienia z typowym przykładem głębokiej i przesadnej antropologii pesymistycznej? Myślę, że nie! Oczywiście, Pallotti nie ma złudzeń odnośnie do natury ludzkiej: „Wszyscy jesteśmy dziećmi Adama – pisze on w komentarzu do trzynastego rozdziału Pierwszego Listu Pawła Apostola do Koryntian – i choć odczuwamy ogromne pragnienie czynienia dobra, nie jesteśmy jeszcze w niebie, lecz na ziemi”. Do ostatnich miesięcy życia, redagując np. po łacinie swój pożegnalny kantyk Benedictus, Don Vincenzo pozostaje trzeźwym realistą: „Urodziłem się jako syn gniewu [por. Ef 2, 3] – czytamy tamże – ale ubogie i pokorne narodzenie Jezusa Chrystusa uczyniło mnie synem Boga, przyjacielem Boga, dziedzicem Boga, współdziedzicem Chrystusa i napełniło mnie wszelkim dobrem”.

Widzimy tu jasno, że pomimo pozorów antropologii pesymistycznej, Pallotti nie rozpacza nad człowiekiem. „Ze względu na Jezusa Chrystusa nie wolno mi poddawać się rozpaczy – wyznaje. – On mnie zna i rozumie mnie doskonale”. Oto dlaczego we wspomnianym już wyżej dziełku Bóg miłość nieskończona, Don Vincenzo napisze: „To Ty, o Boże mój, upoważniasz mnie do szanowania i poważania duszy mojej i moich bliskich”. I opierając się na nieskończonym Bożym miłosierdziu, które rodzi w nim pełną a nawet pienissima ufność, dorzuca: „O Boże mój, wedle Twojej nieskończonej Dobroci, w dzień i w noc, gdy czuwam albo gdy śpię, gdy myślę o Tobie albo nie, Ty, pomimo mojej niepojętej niewdzięczności i moich licznych grzechów, pomimo mojego opierania się łasce, Ty, Miłości nieskończona, ciągle myślisz o mnie, przemieniając mnie w siebie i w twoje boskie przymioty, i powtarzając mi w głębi mego niewdzięcznego serca: Non Ego mutabor in te, sed tu mutaberis in me [To nie Ja przemieniam się w ciebie, to ty przemieniasz się we Mnie]”.

Zauważmy, z jak bardzo ludzkim i duchowym realizmem Pallotti postrzega człowieka. Człowiek jest dla niego „niezrównaną wielkością”, ponieważ został stworzony na obraz i podobieństwo Boga; ponieważ jest synem Boga i dziedzicem Boga napełnionym wszelkim dobrem, a jednocześnie ten sam człowiek jest według niego „niewyrażalną nędzą”! Lecz jeśli Pallotti podkreśla tak niemiłosiernie ową nędzę człowieka, to tylko dlatego, aby podkreślić nieskończoną, bezwarunkową i miłosierną Miłość Boga. Inaczej mówiąc, antropologia pallotyńska nie oddziela człowieka od Boga, podobnie jak i nie oddziela jego wielkości od jego nędzy i odwrotnie.

„Narzędzie Bożego miłosierdzia”

Według Pallottiego, tym co zawadza człowiekowi w poznawaniu siebie i w odkrywaniu kim on jest przed Bogiem, jest jego pycha. Natomiast tym co oświeca go, przynosząc mu zdrowy szacunek dla siebie i znajomość siebie, jest miłosierdzie Boga. Dlatego też z jednej strony Pallotti chce być przemieniony w Boga, który jest dla niego nieskończonym miłosierdziem: „Dzięki Twemu Miłosierdziu – pisze – jestem i będę całkowicie unicestwiony, przemieniony i zanurzony tak bardzo w Twoje nieskończone Miłosierdzie, że to już nie ja jestem i będę, ale Twoje nieskończone Miłosierdzie”. Z drugiej strony, Don Vincenzo żebrze o pokorę. Więcej: chce być nawet upokorzony przed Bogiem i przed całym światem, gdyż pokora jawi się w jego oczach jako najlepsze lekarstwo przeciwko pysze.

Ksiądz Faller, który dokładnie przestudiował modlitwy Pallottiego, powiada, że aby wejść w jego duchowość, potrzeba nam dwóch kluczy, które winniśmy używać zawsze razem. „Albo razem, albo żadnego” – pisze Faller. Pierwszy klucz to przemiana w Boga, który jest Miłością nieskończoną. Jednak klucz ten, nawet jeśli jest złoty, nie funkcjonuje dobrze bez drugiego, tj. pokory, która bierze pod uwagę materiał do przemiany. Te dwa klucze, boski i ludzki, uzupełniają się. Oto dlaczego nie mamy prawa u Pallottiego rozdzielać kwestii Boga: kim jesteś Boże? od kwestii człowieka: a kim ja jestem przed Tobą? One nie istnieją oddzielnie. One uzupełniają się i ubogacają nawzajem.

„Cały z Boga”

Innym bardzo ciekawym aspektem antropologii pallotyńskiej podkreślanym często przez Założyciela jest „tęsknota człowieka za Bogiem”. Wprawdzie Don Vincenzo nie chce o tym mówić zbyt wiele, gdyż obawia się, że i tak nie dotrzyma słowa, ale w końcu zapisze w swoim Dzienniku duchowym: „O Boże mój, chciałbym Ci powiedzieć coś bardzo ważnego, ale nie ufaj memu słowu, bo nigdy go nie dotrzymałem. Pozwól mi mimo wszystko, Boże mój, wypowiedzieć to pragnienie: chciałbym współbrzmieć z miłością Twoją nieskończoną!”. W jaki sposób pragnie on współbrzmieć z tą nieskończoną miłością Boga, której doświadcza w swoim życiu? Pallotti chce być „cały z Boga” (tutto di Dio).

To w zbiorku zatytułowanym Sentencje różne, jest mowa o tym pragnieniu. Na pytanie: Kim jesteś, Boże mój, a kim ja jestem przed Tobą?, Don Vincenzo odpowiada: „Bóg cały dla człowieka. Człowiek cały z Boga”. Inaczej mówiąc, ponieważ wszystkie drogi Boga prowadzą do człowieka, wszystkie drogi człowieka winny prowadzić do Boga. Z siebie samego człowiek jest niczym. W Bogu, przez Boga i z Bogiem, jest on wszystkim. Rzeczywiście, Pallotti powtarza bez przerwy: Bóg mój, wszystko moje, wszystko, wszystko, wszystko… Ja, nicością jestem, nicością, nicością… Lecz tę nicość Ty Boże kochasz. I pomimo mojej niepodatności, obdarzasz mnie łaskami, darami, inspiracjami… A czynisz to wszystko po to, aby mnie przemienić w siebie. Wynika z powyższego, że to świadomość swojej własnej nicości otwiera Pallottiego na pełnię. On chce, aby „nicość” człowieka współpracowała z „pełnią” Boga, gdyż według niego człowiek jest współpracownikiem Boga.

Wieczny pielgrzym

Ostatni aspekt antropologii pallotyńskiej, o którym chciałbym tylko nadmienić, jest również bardzo ciekawy i oryginalny. Chodzi o pojmowanie człowieka jako homo viator. Pallotti jest świadomy, że spotkany i doświadczony Bóg „uruchamia” niejako człowieka, czyniąc z niego pielgrzyma, apostoła, świadka tego spotkania. Pallotti, będąc o tym głęboko przekonany, chce żyć na tej ziemi i w wieczności jak „człowiek pielgrzym” (Uomo Viatore), otwarty i gotowy na wszystkie Boże „rendez vous”. Oto jak sam o tym pisze: „Wierzę mocno, Boże mój, że teraz i zawsze wychodzisz naprzeciw mej biednej duszy, i że tak będziesz czynił przez całą wieczność; tak jakbym żył zawsze na tej ziemi w stanie pielgrzyma”. A w końcowej modlitwie swojego testamentu duchowego prosił: „Boże mój, już nie potrafię powiedzieć więcej. Ale jeśli to, co powiedziałem podoba Ci się, spełnij to w swoim nieskończonym miłosierdziu, pod warunkiem, że pozostanę na zawsze w stanie pielgrzyma”.

Rekapitulując drugą część naszej refleksji, wyciągam z niej następujące trzy wnioski. Po pierwsze, człowiek poznaje siebie dzięki nieskończonej miłości Boga, która się w nim odzwierciedla, a ponieważ każdy człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, każdy też, choć różnymi drogami, może dotrzeć do rozpoznania godności i bogactwa, które Bóg w nim złożył. Po drugie, nawet jeśli każdy człowiek został stworzony na obraz Boga, obraz ten jest zniekształcony. „Zamiast żyć miłością zakorzenioną w Miłości nieskończonej, kochałem siebie samego” – wyznaje Pallotti. „Uciekałem od niej, aby zaspokoić moje własne żądze, znajdując upodobanie w świecie grzechu”. Po trzecie, według Pallottiego poznawanie siebie nie jest rzeczą statyczną; ono nigdy się nie kończy, ponieważ „człowiek nie jest obrazem Boga uczynionym z drewna, kamienia czy metalu, ale istotą żywą, rozumną i duchową”. Jest on po prostu homo viator.

Zaznaczmy w końcu, że to właśnie ten, a nie inny sposób poznawania siebie doprowadzi Pallottiego do przekonania, że apostolstwo to jednocześnie wysiłek człowieka i łaska Boża. Wyrazi on to przekonanie w sposób paradoksalny, który przypomina nam myślenie wszystkich mistyków – apostołów: „Bóg wspomoże wszystko – napisze on w liście do Franciszka Parenti – jeśli my uczynimy wszystko z głębokim przekonaniem, że bez Niego nic nie możemy uczynić”. Takie właśnie spojrzenie na życie chrześcijańskie otworzy Pallottiego na twórczość i pomysłowość apostolską. Mówiąc słowami Kongresu: na „nową wyobraźnię miłości miłosiernej”.

Myślę, że z tego pobożnego rozważania da się wyciągnąć przynajmniej trzy konkretne wnioski. Pierwszy dotyczy ważności poznawania siebie i zdrowego dla siebie szacunku, to znaczy pokornego uwierzenia w swoje możliwości i talenty, jakie Pan złożył w moim życiu. Bez tej wiary w siebie nie sposób bowiem stać się prawdziwym apostołem. To właśnie zdrowa i pokorna wiara w siebie uzdalnia nas do podejmowania decyzji i do konkretnego zaangażowania. Drugi: doświadczenie miłości Boga u Pallottiego winno wyzwolić w nas „nową wyobraźnię miłości miłosiernej”, bowiem wiara w siebie i wyobraźnia apostolska to po prostu bliźniaczki. Jeśli wiara w siebie zanika, zanika również apostolskie zaangażowanie. To doświadczenie miłości Boga u Pallottiego wzywa nas do promowania w Kościele i w świecie „świętej współpracy” dla nieskończonej chwały Boga i zbawienia ludzi.

Wychodząc od tej ostatniej lekcji, chciałbym podzielić się z wami trzema obserwacjami i jedną propozycją. Co do obserwacji, wydaje mi się, że jako uczniowie świętego Wincentego Pallottiego za mało jeszcze interesujemy się jego ideą współpracy. Nasze zainteresowanie się tym konceptem – „być może jedynym konceptem Pallottiego, który dostarcza nam pełne zrozumienie specyfiki jego charyzmatu”, jest bardzo powierzchowne i zadowala się kilkoma sloganami. Druga obserwacja dotyczy implikacji teologicznych i eklezjologicznych tego konceptu. Myślę, że Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego mogłoby stać się dla Kościoła powszechnego modelem „pracy w sieci”, tzn. współpracy na wszystkich poziomach istnienia i działania. Niestety, postulowana współpraca jest mato praktykowana w świecie pallotyńskim, tak w zakresie apostolstwa, jak i w zakresie międzydyscyplinarnych badań nad spuścizną pallotyńską. Nasze konkretne zaangażowanie w Kościele nie odzwierciedla jeszcze pasji „świętej współpracy”. Po trzecie, „międzynarodowe publiczne stowarzyszenie wiernych”, jakim jesteśmy w Kościele, powinno, według mnie, włączyć się w proces mondializacji, proponując współpracę w miejsce wyścigu i konkurencji.

Co do propozycji, dotyczy ona sposobu sprawowania władzy i zarządzania w łonie Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego, a szczególnie we wspólnotach, których członkowie należą do Zjednoczenia a iure. Mi spiego! Mam wrażenie, że Zjednoczenie nasze znajduje się jeszcze w jakimś ciągłym bezwładzie, który jest wynikiem obojętności uczniów Pallottiego w stosunku do ideałów ich Założyciela. Czy nie zadajemy sobie wszakże pytania, w jaki sposób doprowadzić do rzeczywistej przynależności do Zjednoczenia tych, którzy należą doń od samego początku? Myślę oczywiście o pallotynach i pallotynkach! Sprawa nie jest wcale taka prosta, gdyż pallotyni i pallotynki, którzy żyli ponad 100 lat w prawie całkowitej niezależności, przywykli nie tylko do klasztornego i „kleryckiego” stylu życia, ale również wypracowali pewne formy apostolstwa, do których są bardzo przywiązani. Boimy się utracić tę wypracowaną w pocie czoła tożsamość, która, prawdę mówiąc, niewiele ma wspólnego z naszym charyzmatem, ale za to gwarantuje nam poczucie bezpieczeństwa i swoistego rodzaju „zakonny komfort”. Przestawienie się dziś na skomplikowaną rzeczywistość przynależności do Zjednoczenia, które opiera się na równości praw i obowiązków, przerasta niestety nasze „zakonne wyobrażenia”.

Konkretnie mówiąc, wydaje mi się, że przyszedł czas, aby poddać konstruktywnej krytyce struktury zgromadzeń, które należą wprawdzie do Zjednoczenia a iure, ale których wewnętrzna organizacja naznaczona jest jeszcze bardzo epoką, gdzie każdy instytut i każda jednostka żyły wyłącznie dla siebie. Struktury tych Zgromadzeń, tak wewnętrzne, jak i zewnętrzne, winny być bardziej otwarte na takie wartości, jak: uczestnictwo, współodpowiedzialność, wzajemny szacunek, wzajemne posłuszeństwo, a nade wszystko „świętą współpracę”. Inaczej mówiąc, wszystko to, wokół czego zorganizowane jest nasze życie, tzn. nasza formacja, modlitwa, wspólnota, praca apostolska, odczytywanie znaków czasu, etc, winno oprzeć się bardziej na eklezjologii i duchowości komunii oraz „świętej współpracy”. Wydaje mi się, że dojrzeliśmy już do tego, aby ze spokojem i pokorą dokonać krytyki naszych własnych struktur, czyniąc je bardziej spójnymi z intuicją Założyciela opartą na wzajemności, obopólnym posłuszeństwie i szacunku, partnerstwie i „współpracy od samego początku”. Nie zapominajmy wszakże, że święty Wincenty Pallotti zobowiązał nas do grania legato w tej „niedokończonej symfonii”, jaką jest nasze Zjednoczenie. „Wszystkie klasy [myślał oczywiście o wszystkich członkach Pobożnego Zjednoczenia] powinny być ze sobą związane tak, aby jedna podtrzymywała aktywność drugiej w sposób czujny i ciągły, tak aby dzięki temu żadna z nich nie uległa samowoli, osłabieniu w apostolskiej gorliwości czy porzuceniu dzieł”. Taki sposób istnienia i działania jest z pewnością generatorem mnóstwa napięć, ale i gwarancją „świętej współpracy”.